Po ponad 30 latach w służbie amerykańskiej marynarki wojennej Pete „Maverick” Mitchell jest tam, gdzie powinien być – na szczycie. Jest mistrzowskim pilotem, testującym najnowocześniejsze maszyny. Top Gun: Maverick to idealny film dla wszystkich. Na podstawie tej sceny można by pomyśleć, że film ma być medytacją na temat amerykańskiej siły powietrznej. I to oczywiście w dobie wojny dronów, ale będzie to musiało poczekać na następny sequel. Pete wciąż ma zadanie do wykonania. To na pewno inny film niż Minionki: Wejście Gru. No ale to akurat bardzo oczywista sprawa.
Oficjalnie praca nauczyciela, ale do tego dojdziemy. Rozmowa z Kainem to nie tyle śledź, co metakomentarz. Pete, jak na pewno nie muszę ci mówić, jest awatarem Toma Cruise’a, a główne pytanie tego filmu ma mniej wspólnego z koniecznością posiadania pilotów bojowych niż z rolą gwiazd filmowych. Z całą tą fajną nową technologią pod ręką — możesz obejrzeć 37 odcinków griftingu Doliny Krzemowej bez wstawania z kanapy — czy naprawdę potrzebujemy facetów lub filmów, takich jak ten?
Kiedy staje na czele pilockiej spec-grupy szkolącej jej uczestników do udziału w misji, jakiej dotąd nie było, przychodzi mu spotkać się z porucznikiem Bradleyem Bradshawem o kryptonimie „Rooster”, synem jego przyjaciela oficera Nicka Bradshawa, kryptonim „Goose”, który przed laty zginął podczas jednej z misji. Maverick musi stawić czoła niepewnej przyszłości oraz duchom przeszłości. Mierzy się ze swymi lękami i demonami, czego kulminacją będzie ostateczne poświęcenie tych, którzy zostaną wybrani do misji. Zawsze możecie obejrzeć film Thor: Miłość i grom. To coś specjalnie dla fanów uniwersum MCU.